Norbert Kobielski to skoczek wzwyż, który w drzwiami wszedł na lekkoatletyczne salony. Wśród rówieśników nie ma sobie równych, więc coraz częściej rywalizuje z seniorami. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby pomyśleć, że za 3 lata cały Inowrocław będzie przed telewizorami, trzymając kciuki za jego start na igrzyskach olimpijskich. To nie fantazja. To plan na życie niezwykle utalentowanego, skromnego i twardo stąpającego po ziemi chłopaka.
Zaczęło się podobno od boksu?
To było 6-7 lat temu i trenowałem półtora roku. Nie przypadło mi to jednak do gustu ze względu na monotonię treningów, a byłem za młody na sparingi i jakieś bardziej ostre ćwiczenia. Ciągle bić w worek mi się zwyczajnie nie chciało.
Później zaczął Pan rosnąć i pojawiła się koszykówka?
Ona była jeszcze zanim zacząłem rosnąć. Podobała mi się już w podstawówce i zostałem namówiony na przyjście do drużyny juniorów Domino. To był super czas i bardzo dobrze go wspominam. Ale na zawodach lekkoatletycznych skoczyłem 190 centymetrów bez żadnych przygotowań, bez żadnego treningu. No i zgarnął mnie trener Albin Grablewski. Później pojawił się trener Darek Niemczyn i pracujemy już ze sobą czwarty rok.
Jak się trenuje skok wzwyż? To dyscyplina indywidualna, nie ma zespołowości. Pewnie przede wszystkim siła i technika?
Faktycznie, to przede wszystkim siła i technika, a dopiero teraz, w czwartym roku treningów, zacząłem włączać do nich skoczność. Wcześniej nie mogłem tego robić ze względu na zapalenia kostne i straszny ból nóg podczas takich ćwiczeń. Teraz, kiedy zmieniłem dietę i „obudowałem” się trochę na siłowni, mogę już robić wszystko. Mam nadzieję więc, że w kolejnych latach stanę się już zawodnikiem kompletnym – takim, któremu nic nie brakuje.
Kiedy ogląda się zawody, to można zauważyć, że każdy zawodnik podchodzi do skoczni i odlicza sobie krokami odległość. Można tam rozrysować sobie kroki?
Niektóre osoby odmierzają sobie taśmą, lub miarą. Ale większość zawodników standardowo odmierza sobie tylko kroki.
Taki skok, w powietrzu, wymaga gibkości. Bo widać, że skoczek nie przemiesza się całą masą ciała, ale niemal „przekręca”.
Wszystko polega na przerzuceniu środka ciężkości nad poprzeczką. Aczkolwiek ta gibkość… Niby jest potrzebna, ale wiele osób nie wie, że nad poprzeczką się nie gimnastykujemy. Jeśli dobrze się pobiegnie, wstawi nogę i odpowiednio pociągnie wymachem, to się samo dzieje, nic nie trzeba robić. Czysta fizyka.
Ma Pan jakiś sportowych idoli, zawodników, na których się wzoruje?
Oczywiście, podglądam dużo lepszych od siebie, zdarza mi się oglądać ich filmiki, ale jednego idola nie mam. Chciałbym skakać jak ja, a nie jak ktoś i chciałbym robić wszystko pod swoim nazwiskiem, a nie żeby mnie do kogoś porównywali.
Są jakieś style, techniki skoku wzwyż?
Powszechna stała się z powrotem rosyjska szkoła, która polega na tym, że najpierw zawodnicy najpierw biegną powoli, wykorzystując fizykę i swoją mobilność, kiedy stopa „przechodzi” przez piętę. Wygląda to bardzo anemicznie, ale tam jest straszliwa dynamika. Ta szkoła najbardziej mi imponuje, ale nie nadaję się do niej. Jedyne co robię, to przejście przez nogę wymachową. Resztę robię po swojemu.
Ten rok był dla Pana sportowo bardzo udany.
Udało mi się zdobyć parę mistrzostw Polski, dwa wicemistrzostwa kraju seniorów – halowe i na stadionie, młodzieżowe i akademickie mistrzostwa Polski i drużynowe wicemistrzostwo Europy. Ten sezon był jednak również bardzo męczący. Wcześniej zdarzało się, że miałem w sezonie po 7-8 startów, a teraz miałem ich ponad 15.
Taki sezon to życie na walizkach?
Zdarzało się, że miałem starty dwa razy w tygodniu, więc przyjeżdżałem tylko do domu przepakować rzeczy, albo nawet nie do domu, tylko robiłem to w Łodzi, w hotelu, a później wsiadałem w samolot i leciałem gdzieś dalej. Tak było choćby, kiedy byłem już na dworcu, gdy miałem jechać na obóz do Łodzi, a zadzwonił trener, że mam się przepakować, bo lecę jednak na zawody do Lille, reprezentować Polskę.
Jak reaguje na to rodzina?
Wspiera mnie przede wszystkim i cieszy się z każdego mojego sukcesu, aczkolwiek tęsknią. Chyba najbardziej przeżywa to moja świeżo upieczona narzeczona, bo chciałaby się widywać częściej, ale nie ma takiej możliwości.
No i zawsze wraca Pan do Inowrocławia.
Tak, staram się bywać tu jak najczęściej. Tu mam rodzinę i lubię to miasto. Chciałbym związać swoja przyszłość z Inowrocławiem i tu mieszkać, znaleźć jakąś pracę, która nie zmuszałaby mnie do rezygnowania z trenowania i znaleźć sponsorów, abym mógł skupić się tylko na treningach. Choć wiem, że będzie to trudne.
Z perspektywy już dojrzałego zawodnika, stypendia fundowane inowrocławskim sportowcom przez prezydenta pomagają w wejściu na szczyt?
Niewątpliwie tak i ja jestem tego przykładem. Choć na obecnym etapie mojej kariery, muszą się również pojawić inne możliwości uzyskania pieniędzy i opłaceniu wyjazdów oraz sprzętu.
Wszedł Pan przebojem na lekkoatletyczne stadiony. Widzi się Pan za 3 lata na igrzyskach olimpijskich?
Ja mam nadzieję, że już w przyszłym roku będę się widział na Mistrzostwach Europy seniorów, a za 2 lata na Mistrzostwach Świata. Później to będzie kwestia czasu – jeśli będzie zdrowie, to będę walczył o wyjazd na igrzyska.
Zakłada Pan wynik, który by Pana satysfakcjonował pod względem sportowym? Bo życiówka wynosi teraz 2,26.
Marzeniem każdego zawodnika jest, aby przekroczyć barierę 2,40, ale to jest bardzo ciężkie. Na razie chcę skoczyć 2,30, bo wiele razy na zawodach pokazałem, że jestem w stanie to zrobić, a brakowało szczęścia. Wynik 2,30, jak ktoś powiedział, to ta bariera, która w skoku wzwyż oddziela mężczyzn od chłopców. Regularne skakanie 2,30 pozwala myśleć o wygrywaniu wielkich mityngów lekkoatletycznych.
A rekord Polski kiedy Pan planuje pobić?
To już będzie wyższa szkoła jazdy. Wśród młodzieżowców wynosi on 2,36 i jest strasznie wyśrubowany. Mam na niego jeszcze 2 lata. Rekord Artura Partyki to 2,38 i to też bardzo dużo, ale będę się starał, bo do tego się dąży. Nikt nie trenuje, żeby być przeciętny.