Choć na świat przyszedł w Niemczech, to niemal całe życie związany był z Inowrocławiem. Obecnie mija pół wieku od czasu, gdy czterystumetrowiec i zawodnik sztafety, Edmund Borowski zdobywał złoto na Mistrzostwach Europy czy leciał do Meksyku na igrzyska olimpijskie. Na pewno warto przeczytać rozmowę o tych wspaniałych czasach.
Czy mały Edek od razu biegał, czy najpierw interesował się innymi dyscyplinami?
Zaczęło się, kiedy przyjechałem z rodzicami do Inowrocławia i zamieszkaliśmy na Dworcowej 20, a na ten dom później mówiono „Podkowa”. Tam było stu lokatorów i dużo dzieciaków. Zaczynało się od piłki nożnej, palanta i klipy. Byłem nawet królem wybijania szyb, bo tam było duże podwórko, ale okna nie były zabezpieczone przed piłką.
Ta „Podkowa” to była kuźnia talentów sportowych…
O tak, mieszkał tam przecież Janek Walczak, czyli mistrz Polski w boksie i Jasiu Kobuszewski, reprezentant Polski, który skakał w dal. Więc rywalizacja była duża, a ja starałem się, aby być jednym z najlepszych w tych dziecięcych zabawach.
Który klub był pierwszy?
Najpierw zostałem zwerbowany przez Franciszka Nadolskiego (pierwszy powojenny mistrz kraju w biegach przełajowych – dop.red.) do Goplanii. Ale jakoś mu się nie spodobałem, bo byłem za chudy i za wątły, więc mi podziękował. Byłem uparty, więc przyszedłem po dwóch dniach na stadion, kiedy oni trenowali sprinterzy. Każdy wykopał sobie dołek, bo wtedy nie były bloków i ćwiczyli starty. Podszedłem do pana Nadolskiego i powiedziałem, że bym chciał spróbować i jestem pewien, że ze wszystkimi wygram, a jeśli to zrobię, czy on zapisze mnie do sekcji. Trzeba wiedzieć, że on na wszystkich mówił „Korba”. Spojrzał na mnie i rzekł: „No to, Korba, zobaczymy”. No i zobaczył. Wygrałem. Trenowałem tam całą zimę. Jeździliśmy słynną „stonką”, takim autobusem, do Balczewa i Suchatówki na treningi. Zacząłem jednak chodzić do szkoły w Mątwach i zobaczyłem, jak pan Tadeusz Kaźmierski (Akademicki mistrz świata na 800 m – dop. red.) i Zbyszek Kwiatkowski trenują w hali w Mątwach. Podobało mi się to, co widziałem. To już był profesjonalizm. Zapytałem, czy mogę biegać w ich sekcji sprinty.
Jak wyglądały wtedy zmagania lekkoatletyczne?
To były zawody amatorskie. Jeździliśmy do Złotnik Kujawskich, do Liszkowa czy Pakości. Wielkie wrażenie na mnie zrobił stadion Zawiszy i widok tych wszystkich profesjonalistów. Wszyscy byli wysportowani, znakomicie się prezentowali, a stadion był pełen kibiców, bo wtedy ludzie jeszcze chodzili na takie zawody. Po 2 latach treningów zdobyłem wicemistrzostwo Polski juniorów w Poznaniu, które wygrał Stanisław Grędziński…
…późniejszy kolega ze sztafety zresztą.
O tak, biegaliśmy później razem. Później na zawodach w Lublinie znów byłem drugi i tak się dostałem się do kadry juniorów, a kiedy zacząłem wiek seniora, dostałem powołanie do wojska i zacząłem trenować w Zawiszy, który już od dłuższego czasu mnie obserwował. Warunki były imponujące. Miałem tam wszystko – był las, boiska, mieszkanie w hotelu sportowym.
Trzeba wyjaśnić młodszym czytelnikom, że powołanie do wojska dla sportowca nie równało się chodzeniu w mundurze. To była trochę fikcja.
Można tak nazwać. Miałem mundur, ale miałem „rozkaz na ubranie cywilne”. To było łatwiejsze, bo chodziło się w sportowym dresie. Były jednak dni, kiedy ten mundur trzeba było założyć.
To już był ten wielki sport…
Jeździłem na Mistrzostwa Polski, były zawody za granicą, poznałem wielu sprinterów. Andrzej Badeński na igrzyskach w Tokio zdobył przecież brązowy medal. On był zawodnikiem Legii, więc często rywalizowaliśmy w meczach lekkoatletycznych.
Skąd się wzięła sztafeta? Bo początkowo biegał Pan sprinty indywidualnie.
Zaczęło się od rywalizacji między klubami. Czołowymi były Legia, Skra i Gwardia Warszawa, krakowski AZS, no i Zawisza. Sztafety zawsze kończyły zawody, a różnica punktów była często tak mała, że sztafeta decydowała o końcowym wyniku meczu. Mieliśmy w Zawiszy dobrych, równych sprinterów. Ja biegłem w klubie zawsze na końcu. Tak zauważył mnie trener kadry Gerard Mach, który wziął mnie do sztafety.
Na której zmianie Pan biegał?
W reprezentacji na drugiej. Pierwsza była jeszcze w torze, a później ja szybko ruszałem i ta zmiana mi odpowiadała. Pojechaliśmy na Mistrzostwa Europy w 1966 roku do Budapesztu, gdzie zdobyliśmy złoto z Jankiem Wernerem na pierwszej zmianie, mną, Stanisławem Grędzińskim i Andrzejem Badeńskim. W tym składzie nasza sztafeta biegała do igrzysk w Meksyku, a doszedł jako piąty Jan Balachowski. W Meksyku biegaliśmy eliminacje i ja byłem piąty, a trener wskazał na Balachowskiego.
Tam sztafeta otarła się o medal, decydowała fotokomórka i mówi się, że Niemcy wcale nie byli przed Polakami…
Tak mówiono, choć nie wiem jak było. Nawet później Niemcy deklarowali, że oddadzą nam brązowe medale, ale nikt z nas ich nie przyjął. Były takie opinie, że i my, i Niemcy powinniśmy dostać te medale.
Później zdarzyła się kontuzja, które wyeliminowała Pana ze startu na igrzyskach w Monachium.
W pięcie wyrosła mi tzw. ostroga. Nie mogłem nawet chodzić, a co dopiero biegać. Zostałem jednak w sporcie. Ukończyłem specjalistyczny kurs odnowy biologicznej przy AWF. Szef klubu zdecydował, że będę w sekcji piłki nożnej Zawiszy i będę się zajmował zajęciami wytrzymałościowymi i sprinterskimi.
Byli tam Zbigniew Boniek czy Stefan Majewski.
No i jeszcze Henryk Miłoszewicz. To było bardzo dobre doświadczenie, które miło wspominam. Pracowałem tam 4 sezony, a później rozstałem się z Zawiszą i wróciłem do Inowrocławia.
Wciąż było Pana widać na trybunach na rozmaitych wydarzeniach sportowych.
Polubiłem zwłaszcza koszykówkę i chodziłem na mecze Noteci. Zresztą byłem wychowany w Mątwach, a moi ówcześni wuefiści byli koszykarzami. Prowadziłem też sekcję lekkoatletyczną w MKS i zdobyliśmy mistrzostwo Polski w sztafecie. Wyniki miałem całkiem niezłe.
Warto było tak na całe życie wiązać się ze sportem?
Zwiedziłem pół świata, poznałem ciekawych ludzi, a sport dał mi nowe życie. Żałuję tylko, że nie mogłem startować dłużej i nie mogłem zaliczyć drugiej olimpiady. Ale nie żałuję żadnej godziny, minuty ani sekundy, w której uprawiałem sport.
Wywiad ukazał się w kwietniowym numerze informatora Nasze Miasto Inowrocław.